Mama 8-letniej dziewczynki przysłała do mnie list i pozwoliła na opowiedzenie swojej historii. Tym razem na straży nauki religii w szkole publicznej stanęła świecka wychowawczyni.
Dziewczynka przyniosła w zeszycie do korespondencji informację od rodziców o tym, że nie będzie chodziła na religię. To nie wystarczyło. Mama tak pisała dalej: "Pani nauczycielka wydarła się w tak
brutalny sposób, że dziecko się popłakało. Wrzeszczała na nią przy
całej klasie, że ma chodzić na religie, bez dyskusji i że
ksiądz przyniesie jej książkę! Dziecko przyszło ze szkoły roztrzęsione
i zapłakane." Dalszy ciąg już był u dyrektora. Nauczycielka tłumaczyła, że dziecko zareagowało zbyt emocjonalnie, relacjonując sprawę w domu a krzyk pani, to tylko jej bujna wyobraźnia. "Wychowawczyni uzasadniła ,,przetrzymanie'' mojej córki tym, że nie było
oświadczenia u dyrektorki i nie mogła wypuścić dziecka do świetlicy ze względów bezpieczeństwa(!?)". Rodzice obawiają się nietolerancji rówieśników, a także ewentualnych uprzedzeń wychowawczyni. Znane są przecież przypadki obniżania zachowania za nieuczestniczenie w religii (oczywiście nieformalnie). Mama dziewczynki już myśli o ewentualnej zmianie klasy, jeśli będzie bardzo źle.
To bardzo smutne, że nauka religii w szkole tak niesprawiedliwie dzieli dzieci na lepsze i gorsze, że to nie wyniki w nauce są najważniejsze. Najbardziej jednak zabolał mnie ten fragment listu:
" Jak powiedziałam skarbnikowi klasy, że nie składam się na komunię,
spojrzała na mnie, jak na osobę, która przyznała się że wyszła właśnie z
więzienia za zabójstwo."
Właśnie po to muszą wisieć bilbordy: "Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę?". I oby wisiały jak najdłużej. Dziękuję za nie w imieniu wszystkich dzieci, które nie chodzą na religię i czują się z tego powodu pokrzywdzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz