...szkoła powinna być strażnikiem i gwarantem neutralności światopoglądowej i wyznaniowej; zadaniem szkoły jest uczyć i kształcić, a nie umacniać wiarę i formować - od tego są duchowni; w szkole nie powinno być miejsca dla nauki praktyk Buddy, Jezusa, Śiwy, Kryszny, Mahometa, Abrahama i innych bóstw, chyba że w kontekście dyskusji o religioznawstwie, filozofii albo etyce. W szkole nie powinny odbywać się żadne uroczystości religijne, obrzędy, rytuały - ich miejsce jest w świątyniach... (Anonimowy Czytelnik)

poniedziałek, 9 maja 2016

Ateiści uczuć nie mają.

Bywa i tak, że ze względu na rodzinę, bliskich znajomych jesteśmy obecni na uroczystościach religijnych i musimy wejść do kościoła. Wczoraj była komunia.

Nie udaję, że w pełni uczestniczę w nabożeństwie, choć znam wszystkie pieśni i gesty, które nawet wykonuje się nieświadomie. Staram się zachować własną godność i tożsamość. Jeśli jestem z dzieckiem to wykorzystuję sytuację, by objaśnić symbolikę i pokazać jak najwięcej szczegółów. (Mało wiemy co oznaczają poszczególne słowa i gesty, bo wykonujemy wszystko jak maszyny). Co chwilę w myślach powtarzam sobie, że robię to z powodu tej bliskiej mi osoby, że dla niej to ważne. Potem wspominam jak to kiedyś chodziłam do kościoła i co wtedy myślałam. Teraz jestem tu z szacunku do innych - do ludzi, choć nie przestałam być sobą.

I kiedy tak myślałam, że przecież musi istnieć jakaś cząstka tego dobrego Kościoła. Że kiedy ktoś coś robi z wielkim przekonaniem i szczerze to nawet gdyby się mylił zasługuje na najwyższe uznanie. Tak właśnie myślałam sobie o księdzu, który odprawiał mszę. Młodziutki, widać, że wierzy w to co robi, bardzo przyjazny dla dzieci. Pełna kultura wysławiania się, piękny głos. Biła z niego sympatia. Właśnie wtedy przez kilka sekund zapomniałam o wszystkich niegodziwościach tej instytucji gdy wśród tych sensownych słów, całkiem do przełknięcia przez humanistę i racjonalistę usłyszałam przytoczoną "historię z życia".

Była rodzina, która nie przyjmowała księdza. Dziwnym trafem (co wyjaśnia się dopiero pod koniec długiej opowieści) właśnie w niej popełniono rzecz okrutną. Niby wypadek ale śmiertelny i kompletnie bez żadnej skruchy. "Jakiego mnie wychowaliście, takim mnie macie" - mówił sprawca - syn wychowany w rodzinie odwróconej od Kościoła. Potem długie wywody o korzeniach. Znamy już dalej tą retorykę.

Zaraz sobie pomyślałam co powiedziałby o swojej ciotce bohater dzisiejszej uroczystości. Że kogoś zabiję, może zrobi to któreś z moich dzieci. W jakim celu w sposób lightowy w tak ważnym dla chrześcijan dniu podaje się taki przekaz.
To sianie nienawiści, nauka nietolerancji, zamykanie się na inność. I to jest właśnie najgorsze. Udawanie dobra.