Przypominam sobie czas ponownego wprowadzenia religii do szkół. Byłam wówczas wychowawczynią V klasy S.P. Uczęszczał do niej jeden niewierzący uczeń. Któregoś dnia moi chłopcy (ministranci) przynieśli do szkoły pęk krzyżyków od proboszcza z poleceniem rozwieszenia w klasach.
Zebrałam swoich wychowanków i przypomniałam im nasze rozmowy o demokracji, tolerancji, obronie słabszych. Wiedziałam, że stawiam przed nimi bardzo trudne zadanie. Mieli przegłosować sprawę krzyża w klasie. Potem wbiłam gwóźdź w ścianę i zostawiłam ich samych. Chyba nigdy nie byłam z nich taka dumna, jak wówczas, gdy oświadczyli: "Krzyż będziemy wywieszać tylko na lekcjach religii". Była to jedyna w szkole sala lekcyjna bez krzyża. Trwała do zmiany dyrektora.
Kilka lat później jakiś gorliwiec solidnie i na stałe przymocował krzyż na ścianie. Widziałam zawód w oczach dzieci. "To jest dyskryminacja" - przyznaliśmy wspólnie. Nowa dyrektorka przyznała w tajemnicy, że największą rolę w jej awansie odegrała opinia proboszcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz