Wigilia szkolna w gimnazjum jak zwykle rozpoczęła się modlitwą. Świecka wychowawczyni zaczęła od "Pobłogosław Panie te dary", potem modlitwy jedna za drugą. Nie wszyscy w tej klasie są katolikami i nie wszyscy chodzą na religię, nawet drugi wychowawca, jak się wydaje jest niewierzący (albo przynajmniej stara się zachować neutralność a to już bardzo dużo). Stał obok - nie modlił się, ale też nie reagował, by zatrzymać ten spektakl. Długo rozmawiałyśmy z córką dlaczego nauczycielowi, szczególnie młodszemu stażem, trudno wtrącać się do tego co robi nawiedzona koleżanka.
W zrozumieniu tych dziwnych mechanizmów pomocny okazał się list Pani Olgi. To jedynie fragment naszej długiej rozmowy. Pani Olga, mimo, że list jest bardzo osobisty, chciała się z Państwem podzielić tym co ją dręczy i boli.
Dzisiaj bardzo
długo myślałam nad odpowiedzią na pytanie, co jako pedagog uważam o tym,
że dzieci uczą się religii. Mam tą odpowiedź, ale muszę się odwołać do
swoich własnych doświadczeń, swoich doświadczeń, które nazwałam „Pięć
Policzków”.
Pochodzę z bardzo małego miasteczka na Podkarpaciu. Do granicy z Ukrainą
mam 20 minut. Mój tata jest ateistą, a mama jest osobą wierzącą (do
Kościoła nie chodzi, sama nie wiem, dlaczego). Od zawsze chodziliśmy z
bratem na religię, zostaliśmy o ochrzczeni, mimo że mój ojciec tego nie
chciał. Matka jednak powiedziała, że „nie da nas zadziobać”. Rozumiem ją
i wiem, że to raczej nam pomogło.
Nikt nigdy nie wyzywał nas wprost ani nie krzywdził w żaden bezpośredni
sposób, ale plotkowano o nas. Gdy ma się 8 lat, nie chce się być innym
od rówieśników, chce się być jak wszyscy, a odmienność budzi pogardę
innych – to jest pierwsza odpowiedź na Pani pytanie. Tymczasem ja byłam
inna. Pierwszy policzek wymierzyły mi dzieci, które chodziły i mówiły,
że u nas w domu „na Wigilię dzieli się jajkiem, a na Wielkanoc
opłatkiem”. Teraz mnie to śmieszy, ale gdy byłam dzieckiem, nie
śmieszyło mnie to wcale i przerażało, że nie umiem się nawet obronić
przed takim kłamstwem i wytykaniem palcami (dosłownie).
Drugi policzek wymierzył mi nowy ksiądz, który miał mieć z nami religię
w, bodajże, 6 klasie szkoły podstawowej. Po wejściu do klasy i zmówieniu
modlitwy, otworzył dziennik
i spytał: „czy w tej klasie są jakieś dzieci ateistów?”. Milczeliśmy z
bratem. Nie wiem, co on wtedy czuł i nie wiem, czy on w ogóle zdawał
sobie sprawę z tego, co się dzieje. Nie mówił nic, bo ja nie mówiłam, a
ja nie mówiłam, bo wiedziałam jedno: że nie wiem dokładnie, o co chodzi,
ale przyznawanie się do ateizmu i jakichkolwiek powiązań z nim jest
niebezpieczne i lepiej tego nie robić. Ateizm jest zły. Udawajmy, tak
jak inni, że nie znamy tego słowa.
O wiele jednak gorszy był rodzaj wstydu za mojego ojca i tu jest druga
odpowiedź na Pani pytanie: bo doprowadza to do wstydu, strachu i budzi
poczucie winy. Moi Rodzice nie wiedzą, że taka sytuacja miała miejsce.
Nikt nie wie w sumie. Bałam się opowiedzieć, żeby nie było jeszcze
większej afery. Wstyd za ojca towarzyszył również wtedy, gdy była
pierwsza komunia święta. Tam jest taki moment, że wszystkie dzieci
stoją, a rodzice stoją z nimi i kładą im rękę na ramieniu. U nas była
tylko mama. Już na próbach do tej komunii wymyśliłam kłamstwo, że
powiem, że mojego taty nie ma, bo jest w pracy i później przyjedzie.
Kłamstwo się spełniło, tata pojawił się na imprezie pokomunijnej,
faktycznie po powrocie z pracy. Poczułam ulgę.
Trzeci policzek
dostałam od zakonnicy, która prowadziła chór w Kościele i na który
chodziły wszystkie dziewczynki z mojej klasy. Chyba miałam 10 lat wtedy…
Chciałam razem z nimi chodzić na ten chór i śpiewać. Zakonnica
wiedziała, kim jestem. Nie przepadała za mną. Przyszłam pewnego razu na
ten chór i ona skrytykowała mój kolor rajstop (były „skandalicznie
czerwone”). Nie pozwoliła mi przychodzić tam. W zasadzie nie wiem, jaki
był tego powód. Tu jest kolejna odpowiedź: ta forma religii upokarza.
Dziecko chce uczestniczyć w czymś, czego nie rozumie, a robi to, bo inne
dzieci robią. Łamie różne zasady, które nie są mu znane, więc jest
upokarzane. Brat założył kiedyś różaniec na szyję, bo nie chciał go
zgubić. Ta sama zakonnica nawrzeszczała na niego, że popełnia grzech
jakiś tam… Bardzo się zmartwił tym, nie chciał więcej chodzić do
kościoła. Generalnie, uczestnictwo moje i brata w tych wszystkich
kościelnych obrzędach kończyło się tym, że – nie rozumiejąc różnych
niuansów i niuansików – ciągle łamaliśmy jakieś zasady i dostawaliśmy
uwagi od zakonnicy, więc po pewnych czasie przestaliśmy całkiem chodzić
do kościoła.
Czwarty policzek wymierzyła mi koleżanka w
internacie (ogólniak ), gdy powiedziałam, że nie idę do kościoła (już
nie wiem, o co chodziło, czy chodzenie na różańce czy coś innego).
Byłyśmy na stołówce, jedliśmy obiad. Inni też byli. Rzuciła tak
pogardliwe spojrzenie, jak nigdy nikt chyba, i bardzo głośno
powiedziała: „Ty bezbożniku”. Moja najlepsza przyjaciółka (muszę dodać:
bardzo wierząca osoba, biorąca udział w oazach, cytująca nieustannie
JPII, ale biorąca na poważnie jezusowe „miłujmy się nawzajem i bądźmy
dobrzy dla innych”) zwróciła jej uwagę, na co tamta rzekła, że „no co,
przecież MAM PRAWO mówić, co myślę, taka prawda”. To jest trzecia
odpowiedź na Pani pytanie: bo religia w takiej formie, w jakiej jest
podawana, nie uczy ani miłości, ani szacunku, ani zrozumienia, ani
tolerancji, a efektem tego jest to, co opisałam powyżej: ranienie
innych, obrażanie, gnojenie i uzurpowanie sobie prawa do robienia takich
rzeczy.
Piąty policzek wymierzono mi niedawno całkiem, na mojej uczelni. Miałam
ćwiczenia z pedagogiki porównawczej, która zajmuje się badaniem i
porównywaniem systemów edukacyjnych na całym świecie. Pracowaliśmy w
grupach i moja miała akurat temat o religii w różnych szkołach. Po
omówieniu, jak jest w Polsce i Francji, gdzie religii nie ma w szkole,
Pani powiedziała: „no tak, ale wiemy wszyscy, że religia musi być, no bo
przecież jakby to wyglądało wszystko, jakby nie było, religia uczy
zasad moralności, bylibyśmy jej pozbawieni, gdyby nie religia”. Bolało i
przyznam, że nadal boli. Kocham swoją pracę, a tymczasem właśnie
usłyszałam, że jestem pozbawiona moralności. Odrzuciłam jednak te myśli
szybko, ale powiem wprost: tej baby nienawidzę i tu jest kolejna
odpowiedź: rodzi nienawiść i podkopuje wiarę w siebie, bo ja uwierzyłam,
że nie będę dobrym pedagogiem za to, że jestem ateistką. Jest tu
jeszcze wniosek: religia towarzyszy w naszym kraju ludziom od samego
początku edukacji aż do jej końca, w miejscu, w którym podane wyżej
zdanie nie może paść. Nasi pedagodzy są nauczani w duchu
chrześcijańskim. Wychodzi na to, że dobry pedagog to taki, który uczy,
jak być jak wszyscy, a być jak wszyscy oznacza być Katolikiem.
Podsumowując:
uważam, że religia nie powinna być w szkole, bo nieuczestniczenie w
niej oznacza odmienność, a odmienność wśród dzieci budzi pogardę.
Religia sprawia, że dziecko ateisty jest ofiarą i może być kozłem
ofiarnym, szczególnie jeśli pozostali rodzice nie uczą swoich dzieci
tolerancji wobec odmienności. Strach przed wystawieniem dziecka na kozła
sprawia, że ateiści posyłają swoje dzieci na religię, a to budzi w
dziecku konflikt: czuje wstyd za tych, których kocha. Boi się swojej
odmienności i nie chce się do niej przyznać, szczególnie gdy jest
stawiane pod murem („kto tu jest dzieckiem ateisty?” albo i też było:
„dlaczego nie widziałem Was w kościele w niedzielę? Acha, w innym
byliście?). Księża stosują wredne chwyty („spytam księdza z tamtego
kościoła, czy widział was”), które zmuszają do kłamstwa i
usprawiedliwiania swoich rodziców. Forma religii nie ma nic wspólnego z
nauką tolerancji ani miłości do innych, ona uczy tego, że odmieńca
trzeba usunąć albo dać mu co najmniej odczuć (jak siostra zakonna), że
jest odmieńcem, a to jest ZŁE. Nie mówiąc już o całym tym strachu przed
piekłem, diabłem, szatanami itd., które działały również na moją
wyobraźnię.
Miałam 5 lat, gdy mój ojciec zasiał ziarno niepewności odnośnie tego, co
mówi siostra zakonna na religii w przedszkolu. Pamiętam to jak dziś.
Szliśmy do przedszkola, on nas odprowadzał. Była zima. Powiedziałam, że
wiem, że Bóg stworzył śnieg. Siostra zakonna uczyła nas piosenki, w
której trzeba było wymieniać, co stworzył Bóg i było tam o śniegu. Mój
tata odrzekł, że „śnieg to zamarznięta woda, a Bóg nie istnieje”.
Później czytał nam „Encyklopedię dla dzieci w obrazkach” i tam było
wyjaśnione, skąd się wziął ten śnieg… To początek mojego zamiłowania do
myślenia racjonalnego.
Nie chcę, aby ta historia brzmiała jak mój dramat. To był dramat wtedy,
teraz się z tego śmieję. Gdy widzę ludzi pragnących całym sobą
udowodnić, że są inni, w duchu myślę sobie ze śmiechem: „spróbuj być
dzieckiem ateisty na zadupiu na Podkarpaciu, to zobaczysz, co to znaczy
być innym”. Otaczam się ludźmi, którym mój ateizm nie przeszkadza.
Uważam to za atut i jestem wdzięczna tacie za to, że jestem ateistką, a
mamie za to, że to akceptuje
i nie pozwoliła nas jednak wtedy zadziobać (chociaż trochę nas pokłuli).
Jest mi tylko żal, że nadal nie mogę głośno powiedzieć: mam na imię
Olga. Jestem logopedą. Jestem ateistką.
Nie poślę swoich dzieci na religię.
Kiedyś to Pani powie i zapewniam, że będzie to ogromną ulgą nie tylko dla Pani ale i dla niektórych z Pani najbliższego otoczenia. Wierzę, że moje dzieci trafią na Nauczycieli, którzy będą ateistami albo katolikami, którzy potrafią zachować neutralność światopoglądową.